Edward Pasewicz w Księgarni Hiszpańskiej Elite

Data publikacji: 09 czerwca 2011

Kto 8 czerwca przybył na krakowską premierę „Pałacyku Bertolta Brechta” do Księgarni Hiszpańskiej Eilite nie wyszedł zawiedziony. Rzadko zdarza się bowiem uczestniczyć w spotkaniu literackim tak szalenie intymnym, choć odbywającym się przy udziale tłumnie zgromadzonej publiczności. Prowadzącym premierę - Irkowi Grinowi i Marcinowi Świetlickiemu - udało się namówić Edwarda Pasewicza na wyznania osobistej natury. Mniej mówił o tomiku, a więcej o sobie.


8 czerwca okazał się datą nieprzypadkową i szczególną dla poety. Pasewicza nie trzeba było długo przekonywać, aby w przededniu swych czterdziestych urodzin i na chwilę przed dziesiątą rocznicę debiutu literackiego, powspominał dzieciństwo w Kostrzynie nad Odrą (gdzie się urodził w wigilię Bożego Ciała) i Międzyrzeczu (do którego wkrótce wraz z rodzicami się przeprowadził). Poeta wyznał między innymi, że w czasach podstawówki szczególnie lubił biologię, miał nawet mikroskop (czego śladów jednak nie należy doszukiwać się w jego poezji, bo ich nie ma) i od najmłodszych lat zdradzał pewne inklinacje do gotowania. Tym gotowaniem zresztą miał się szczególnie narazić swojej babci, która nie mogła Edwardowi wybaczyć, że na sałatkę z pomidorów zużył wszystkie pomidory z ogródka. Jak wyznał poeta, była tak bardzo rozsierdzona jego marnotrawstwem, że goniła go z kablem w ręku (!) przez kilometr (a śladów tego wydarzenia doszukiwać się można w tomie „Dolna Wilda”).


Na tym jednak wspomnienia z dzieciństwa się nie skończyły. Przy okazji interpretacji „co autor miał na myśli” wiersza Dubstep (1) Pasewicz wyznał, że jedną z jego ulubionych wakacyjnych rozrywek było włóczenie się po torach kolejowych i podkładanie pod jadący pociąg monet, które później kładł sobie na język, stąd zna ich smak. Wyznał również, że w czasie stanu wojennego czołgiści wyjątkowo mu się podobali.


Poeta od dzieciństwa lubił być na uboczu, na szkolnych dyskotekach programowo podpierał ściany. Od podskoków w rytm muzyki, dużo ciekawsze dla niego było obserwowanie innych i tak de facto zostało mu do dziś. Lubi z dystansu przyglądać się temu co dzieje się wokół niego, czemu daje wyraz w swej poezji. Jego wiersze to rodzaj medytacji, w której miesza czasy i przestrzenie, bo tak właśnie funkcjonuje umysł. Jak zauważył Świetlicki, już nie jest niepewnym młodym poetą, ale ta pewność siebie Pasewicza nie wynika tylko z tego, że pisze coraz bardziej dojrzałe wiersze, ale i z pewności tego, że robi dobre, wartościowe rzeczy i bynajmniej nie chodzi o literaturę, a po prostu o działania bezinteresowne. Okazuje się bowiem, że poeta od zawsze przejawiał skłonności społecznikowskie, lub jak nazwali to prowadzący, lubił innym firerować. Od zawsze zaangażowany, od najmłodszych lat gromadzący wokół siebie grupę zapaleńców, bez względu na to czy wydawał podziemne pismo Korek (z ducha anarchistyczne), czy skrzyknął 16. Truskawkową Rzeszę, czy zorganizował teatr. To ostatnie zresztą dzieje się tu i teraz. Teatr Krakoteka to najnowszy projekt Pasewicza, którego jednym z celów jest pokazywanie zapomnianych sztuk, głównie krakowskich.

Zofia Jurczak

Udostępnij

 POWRÓT