Marcin Świetlicki w Księgarni Hiszpańskiej Elite

Data publikacji: 17 czerwca 2011

Nie pytajcie poety jak czuje się z pięćdziesiątką na karku, bo poeta pięćdziesiątkę skończy dopiero za pół roku, a póki co czterdziestodziewięcioletni Marcin Świetlicki, jak sam przyznał w czasie krakowskiej premiery „Wierszy” (15.06.2011, Księgarnia Hiszpańska Elite), miewa się mniej więcej tak jak rok czy dwa lata temu. Od czasu swego debiutu na łamach pisma, którego tytułu wymawiać już nawet nie chce (i nie było to „Płomyczek”), nie zmienił się jakoś szczególnie. Może poza tym, że stwardniał i scyniczniał.


 Prowadzący premierę Tomasz Kunz i Irek Grin (a zwłaszcza pierwszy z Panów) postawili Świetlickiego w ogniu pytań, do których inspiracji dostarczył im zwłaszcza wstęp do "Wierszy". Tłumaczenie się z przedmowy stało się punktem wyjścia bardzo osobistej rozmowy z poetą, którego udało się nakłonić (nie bez oporów, a nawet pewnej irytacji) do snucia refleksji nie tylko na temat swojej poezji, ale nade wszystko samego siebie. Świetlicki wyznał między innymi jak znaczącą rolę w jego życiu i poezji odgrywa strach. Cała ta poezja jest ze strachu powiedział. Ze strachu przed śmiercią, mężczyznami, a nawet kobietami. Jak przyznał, łatwiej byłoby mu wymieniać to czego się nie boi. Strach przed śmiercią łączy się u Świetlickiego z niepokojem o to, co dzieje się po śmierci. Wstęp do „Wierszy” pisał w kwietniu tego roku, w przededniu Festiwalu Czesława Miłosza, w chwili, gdy Miłoszowska gorączka powoli sięgała zenitu. Świetlickiego mierzi festiwalowy sposób celebracji. Nie wierzy, że wiersze umieszczone w tramwaju czy ciasteczka w opakowaniach z autografem Noblisty w jakikolwiek sposób przysłużą się jemu i jego poezji. Martwi go bezradność i samotność poety, z którym po śmierci dzieją się rzeczy co najmniej dziwne, a na pewno niepożądane.


Świetlicki tłumaczył się również z bycia obiektem rozmaitych napaści i słownych ataków. Jak sam stwierdził, jest skazany na wieczne starcia i chyba już pogodził się z wypaczony odbiorem, bo często dziennikarze, krytycy czy po prostu internauci dyskutujących na forach, piszą nie o nim, a raczej o kreacjach czy postawach, które wyobrażają sobie, że Świetlicki przyjmuje. W tym względzie poeta czuje pewną solidarność z Dodą i Michaelem Jacksonem. Ale i sam chętnie prowokuje i zaczepia, znów zarówno w poezji jak i w życiu. Boi się zachowawczych wierszy. Woli, aby poezja obrażała, a nie całowała w usta, co, jak nie trudno odgadnąć, przysparza mu tyle samo wrogów, co wielbicieli. To trwanie w stanie permanentnej walki poniekąd go cieszy, ale i martwi. Nie zamierza jednak zmieniać swego stylu bycia, bo, jak filozoficznie to ujął, widocznie taki jest już jego los.

Udowodnił też, że poczucie humoru może iść w parze z megalomanią. Gdy Tomasz Kunz wytknął mu megalomaństwo wstępu, Świetlicki przytoczył anegdotę o swoim ojcu, Lucjanie, historyku i autorze licznych prac na temat regionu, który we wstępie do jednej ze swych książek nie omieszkał dorzucić peanu na swą część. A syn Marcin po prostu udaje swego ojca – megalomana potwornego.

Przy okazji Świetlicki zdementował pogłoski jakoby odkrył go Bronisław Maj, podobnie jak Jerzy Illg. Nikt go nie odkrył, bo zawsze był szczelnie zakryty.

Zdjęcia Katarzyny Mróz. Więcej tutaj .

Udostępnij

 POWRÓT