To już trzecia solowa książka Gai Grzegorzewskiej – i miło mi od razu donieść, że najlepsza. Możliwe, że to kolaboracja z kolegami Irkiem Grinem i Marcinem Świetlickim (z którymi we trójkę popełnili niedawno zwariowany kryminał pod tytułem „Orchidea”) pozwoliła krakowskiej autorce przestać się szczypać i dać dziełko spełnione, a przy tym pełne luzu; bezpretensjonalne, a trzymające się reguł gatunku oraz – co z punktu widzenia czytelnika najważniejsze – oferujące zarówno stosowne napięcie, jak i niezobowiązującą radość obcowania z inteligentną rozrywką.
Przeczytaj całą recenzję Marcina Sendeckiego w "Przekroju" 24/2010